I ciągle na niego czekam...
Pierwsza wojna światowa trwała cztery lata. Mieszkańcy ziem polskich doświadczyli w tym czasie w mniejszym lub większym stopniu w zasadzie wszystkich bolączek wojennych: walk, wygnania, zniszczenia, okupacji, głodu, śmierci. Sytuacja panująca w latach 1914-1918 na terenach dawnej Rzeczypospolitej miała wpływ na życie poszczególnych osób, rodzin i społeczności. Doświadczenia Wielkiej Wojny nie znalazły jednak dotąd należnego miejsca w zbiorowej pamięci mieszkańców ziem polskich, przytłoczone przez wydarzenia drugiego światowego konfliktu. W przeciwieństwie do państw Europy zachodniej, zwłaszcza Francji, Wielkiej Brytanii, a nawet Niemiec, polska historiografia mało miejsca poświęciła doświadczeniom zwykłych ludzi w latach 1914-1918. O ich przeżyciach dowiadujemy się z dzienników, pamiętników, wspomnień i korespondencji. Setna rocznica wybuchu Wielkiej Wojny jest chyba dobrym momentem na to, aby podjąć próbę przywrócenia pamięci o tamtym czasie, zadać pytania – za Włodzimierzem Borodziejem i Maciejem Górnym – o to, czy Wielka Wojna była „naszą wojną”.
Przeżycia wojenne mieszkańców ziem polskich, o czym już wspomniałam, miały niejednorodny charakter. Wielu, niezależnie od zaboru, w którym mieszkali, doświadczyło rozłąki i związanej z nią tęsknoty. Na skutek mobilizacji mężowie i synowie wyruszyli na front. Podtrzymywaniu kontaktu z najbliższymi służyły listy wysyłane zarówno drogą oficjalną, jak i przez umyślnych. W zależności od wyboru drogi ich treść, z powodu obowiązywania cenzury wojennej, nierzadko bardzo się różniła. Listy, mimo że nie zawsze dochodziły, często przychodziły nieregularnie, stwarzały platformę wymiany informacji i przede wszystkim uspokajały adresatów i odbiorców. Pozwalały podtrzymywać więź między korespondującymi. Dla żołnierzy stawały się źródłem informacji o tym, co dzieje się na frontowym zapleczu – w domu, gospodarstwie. Jak ważne były te listy, niech świadczy fragment jednego z nich, pisanego do żony i dzieci przez żołnierza służącego w armii niemieckiej: „Moja kochana Maryniuchna i moje kochane dzieci! Teraz dwa dni za kupą dostałem list i trzeci dzień paczkę. Aż chęć dostałem do życia” 1. Nagła przerwa w regularnym otrzymywaniu korespondencji stanowiła prawie zawsze powód do niepokoju.
Na skutek powołania do wojska część rodzin utraciła głównych żywicieli. Podobny skutek wywołała również ewakuacja fabryk (zarówno sprzętów, jak i części pracowników) z terenów Królestwa Polskiego w głąb imperium rosyjskiego wraz z cofającą się armią. Wiele kobiet musiało wziąć na siebie ciężar utrzymania rodziny. Tym trudniejsze było to zadanie, że niełatwo mogły one znaleźć jakąś pracę. Dodatkowymi czynnikami wpływającym na obniżenie poziomu życia stała się szybko postępująca zwyżka cen na podstawowe artykuły codziennego użytku, pod okupacją także konfiskata coraz większej liczby produktów zarówno żywnościowych (przede wszystkim na wsiach), jak i innych, np. konfiskata mosiądzu.
Niemało rodzin przeszło w czasie wojny przez doświadczenie wygnania. Niektórzy swoje domostwa porzucali kilkakrotnie. Wielu kilka lat żyło na wygnaniu w imperium rosyjskim, w krajach monarchii austro-węgierskiej. Nie wszyscy przetrwali trudy ewakuacji. Michał Stanisław Kossakowski, lekarz w armii rosyjskiej notował w diariuszu: „Czasem chłop zatrzyma wóz w polu, gdy ktoś z rodziny jego umrze mu w drodze i kopie nową mogiłę. Wnet obok niej ktoś inny pochowa swego zmarłego. Przy tej powstaje mogiła trzecia i wkrótce ciągną się wzdłuż drogi szeregi pojedynczych mogił na setki metrów w długości”2. Uciekinierzy z terenów objętych działaniami wojennymi w Galicji byli kierowani w głąb monarchii do krajów austriackich, do Czech i na Morawy. Zarówno Żydów, jak Ukraińców i Polaków kierowano do specjalnych obozów. Relacje osób, które tam przetrzymywano, jak i odwiedzających obóz przedstawicieli władz i organizacji charytatywnych dowodzą, że na ogół były one nie przystosowane do przetrzymywania ludzi. Nie posiadały niezbędnej infrastruktury sanitarnej. Baraki, jak je potocznie nazywano, przeciekały, były nieopalane. Brakowało żywności i leków.
Przymusowa lub dobrowolna ewakuacja, na ogół chaotyczna mogła również prowadzić do zerwania kontaktów z bliskimi. Żołnierz, który stracił kontakt z rodziną mieszkającą w Kielcach pisał „Żyłem między zwątpieniem a nadzieją… nadzieją bo chwilami zdawało mi się, że już wpadłem na ślad a zwątpieniem bo znowu ślad ginął”3. O skali zagubień wojennych świadczą rubryki ogłoszeń w czasopismach i gazetach. Czasem na anonse dotyczące poszukiwania zaginionych poświęcano nawet całą stronę. Wielu ogłoszeniodawców za pośrednictwem prasy podawało też informacje o sobie i swoim miejscu pobytu. Dodatkowo zamieszczano wiadomości o spotkanych krewnych, znajomych lub sąsiadach np. „Kuczyński Michał z Sandomierza zawiadamia przyjaciół, krewnych i znajomych, że pracuje w Centrali Związku Miast w Moskwie, rodzina u szwagra w Baguczarach. – Wszyscy zdrowi, powodzi się względnie dobrze. Prosi o opiekę nad służącą Kasią; posłał jej 50 rb. Proszę o łaskawą wiadomość tą samą drogą”4.
W dokumentach osobistych z okresu wojny znajdujemy wiele informacji o codziennych bolączkach: brakach w zaopatrzeniu, drożyźnie, chorobach, zniszczeniu gospodarstw, lękach i obawach o przyszłość. Były i takie rodziny, które doświadczyły głodu. Maria Lubomirska notowała w czerwcu 1916 roku: „Głód się wzmaga – rozdawnictwo kartkowe wiktuałów spożywczych maleje z każdym dniem”. Z kolei Zofia z Tyszkiewiczów Potocka we wspomnieniach zanotowała, że pogotowie ratunkowe z ulic zbierało „spuchniętych z głodu, a nawet trupy”. Przewlekłe niedożywienie powodowało osłabienie organizmu i większą podatność na choroby. Na przykład w Warszawie nastąpił nie notowany już od końca XIX wieku wzrost zachorowań na gruźlicę, która stała się jedną z najczęstszych obok tyfusu przyczyn śmierci wśród cywilów. Ludność jednak próbowała sobie radzić. Rozpowszechniły się tzw. erzace – np. zamiast trudno dostępnej herbaty polecano picie naparów ziołowych np. z lipy, deficytowy cukier zastępowano sacharyną. Uczono, jak zużytkować np. przemrożone ziemniaki, zachęcano do hodowli szybko mnożących się królików, dla których stosunkowo najłatwiej można było zdobyć paszę. Mieszkańcy miast, których sytuacja aprowizacyjna była najtrudniejsza, organizowali wyprawy na pobliskie tereny wiejskie w celu zdobycia żywności.
Wiele rodzin potraciło dorobek całego życia, który uległ zniszczeniu, został rozgrabiony lub poszedł na zapewnienie godziwej egzystencji. W 1915 roku Zofia Mycielska po powrocie z wygnania do rodzinnego majątku w Wiśniowej pisała do brata „Mieszkam obok Pelagii w naszym domu czeladnym, bo dwór zrabowany do szczętu, całkiem pusty, szyby wybito, drzwi wyjęto”. Znacznie gorzej wyglądała sytuacja powracającej z uchodźstwa ludności chłopskiej. Nierzadko z powodu zniszczenia gospodarstwa musieli oni zamieszkać w ziemiankach, beczkach czy innych skleconych z tego, co było pod ręką izbach.
W dłuższej perspektywie wojna powodowała wzrost liczby gospodarstw domowych niepełnych lub z niepełnosprawnym członkiem rodziny. Wzrastała też liczba sierot.
Dokumenty osobiste przynoszą informacje nie tylko o rzeczywistości wojennej, ale również o uczuciach miłości, strachu, gniewu itp. Dowiadujemy się z nich, jak reagowały poszczególne osoby a także grupy społeczne na wieści o wybuchu wojny, jak jej doświadczały, czy próbowały działać czy raczej pozostawały bierne, w jaki sposób reagowały na traumę migracji i zamknięcia w obozach dla uchodźców? Zapisy w dokumentach osobistych pokazują też, że mimo wojennych trudności życie toczyło się dalej. Wojna wygenerowała bardzo dużą aktywność społeczną. W zapisach pamiętnikarskich znajdujemy wiele informacji o społecznej działalności także ich autorów. Wspomnę tu tylko o niektórych inicjatywach. Aby pomóc najbiedniejszym i najbardziej doświadczonym przez wojnę zakładano tanie kuchnie, w których za niewielkie sumy można było zjeść ciepły posiłek, organizowano rozdawnictwo tzw. zupy komitetowej i gorącej herbaty. Aby ratować zagrożone głodem i chorobami dzieci z miast, organizowano im wyjazdy na wieś, gdzie sytuacja żywnościowa była nieco lepsza, aby je dożywić. Gmachy użyteczności publicznej np. szkoły wykorzystywano na schroniska dla uchodźców wojennych i sierocińce. Zakładano też szpitale dla rannych. Mama Marii Lubomirskiej np. już w sierpniu 1914 roku założyła szpital w Warszawie w pomieszczeniach pałacyku na Frascati. Maria pisała: „Duża sala na dole z białymi łóżkami i oknami rozwartymi na zieleń i kwiaty…”. Wkrótce pomieszczenie zapełniło się rannymi, których pamiętnikarka odwiedzała.
Analiza memuarystyki dowodzi, że doświadczenie wojenne było nadzwyczaj zróżnicowane. Zależało od płci, wieku, miejsca zamieszkania, sytuacji ekonomicznej itd. Pokazuje również, że dzienniki, pamiętniki i wspomnienia są prawdziwą kopalnią wiedzy o szeroko rozumianej codzienności wojennej mieszkańców ziem polskich, zarówno cywilów, jak i żołnierzy.
1Bogusława Latawiec, Kochana Maryniuchna, Warszawa 2003, Lubuszewy dnia 29.I. 1915, s.146
2Michał Stanisław Kossakowski, Diariusz 1 września 1915 - 4 lutego 1916, Tom 1, część 2, red. naukowa Marek Mądzik, przedm. i oprac. Krzysztof Latawiec, Mariusz Korzeniowski, Dariusz Tarasiuk, Lublin 2010, s. 46
3 Listy Władysława Waltera żołnierza I Brygady Legionów Polskich pisane z frontu w latach 1915-1917 do Stanisławy Janiszewskiej, Rps. BUW 1754
4 Wieści o ewakuowanych, „Głos Radomski”, nr129, s. 3
Katarzyna Sierakowska